Jeśli byłeś nastolatkiem w latach 90., to wiesz - żyliśmy w złotym czasie.
Tuż pomiędzy telefonami z tarczą a pierwszymi komórkami, między listami a SMS-ami, między kasetami magnetofonowymi a płytami CD. Ja pamiętam jeszcze magnetofony szpulowe.
I wiesz co? To było piękne. I prawdziwe.
Nie było smartfonów.
Znało się numery telefonów na pamięć, a żeby pogadać z kolegą, trzeba było zadzwonić na domowy – i najpierw przebić się przez jego mamę:
— „Dzień dobry, czy mogę z Kubą porozmawiać?”
A jeśli ktoś dzwonił po 21:00… no cóż, mogło być niezręcznie.
Plany na weekend? Umawiało się w szkole albo czekało pod klatką.
Bo nie było Messengera. Była nadzieja, że ktoś po prostu wpadnie pod okno i zawoła:
— „Ej, idziesz na boisko?!”
Na podwórku skakało się w gumę lub kręconkę. Grało się w dwa ognie lub państwa i miasta.
Muzyka była wszystkim.
Kazik, Nirvana, T.Love, Coolio, Hey, Paktofonika, Varius Manx, 2Pac, Ich Troje (tak, też!), Spice Girls i O.N.A.
Nagrać coś z Trójki albo RMF-u na kasetę? Szczyt szczęścia.
Ale trzeba było siedzieć przy magnetofonie, wcisnąć REC + PLAY i modlić się, żeby prowadzący nie gadał w intro.
A jak ktoś miał Discman z funkcją anti-shock, to był bogiem osiedla.
Moda? Totalny miszmasz - i w tym był cały urok.
Bure bluzy z bazaru, flanelowe koszule przewiązane w pasie, dresy z trzema paskami (albo podróbkami czterema), ortalionowe kurtki i Air Maxy z giełdy. Wyglądaliśmy, jakbyśmy szykowali się albo na koncert Nirvany, albo na granie w Tekkena u kolegi, który miał Pegasusa i dwa pady.
Wiadomości? Na papierze. Złożone w fantazyjne trójkąty, z serduszkiem i pytaniem: „czy mnie lubisz?". Odpowiedzi? „Tak", „nie" albo „nie wiem". Żadnych SMS-ów. Jeśli ktoś ci się podobał - trzeba było zebrać odwagę i powiedzieć to na żywo. Albo wysłać posłańca w osobie najlepszego kumpla.
Szkolne dyskoteki? Pełne nerwowego ściskania dłoni i tańców przy Boys II Men, Varius Manx albo „I will always love you". Nikt nie nagrywał tego na TikToka.
Żadnych Insta Stories. Żadnych relacji. Tylko prawdziwe emocje i jedno rozmazane zdjęcie z Zenita albo z aparatu na kliszę.
Po szkole leciało się do domu, żeby zdążyć na „Dragon Balla" na RTL 7, „Przyjaciół" na Polsacie, „Wieczorynke”, „Śmiechu warte”, „Sensacje XX wieku”. albo „Z Archiwum X" późnym wieczorem - po cichu, pod kołdrą, bo rodzice nie pozwalali. Jak przegapiłeś odcinek - przepadło. Nie było powtórek. Nie było Netflixa. Nie było spoilerów.
Nie było GPS-u.
Były wskazówki typu:
— „Za sklepem skręć w lewo, potem w prawo przy kiosku i jak miniesz stary trzepak, to jesteś na miejscu.”
I tak – zawsze się trafiało.
Bycie nastolatkiem w latach 90. to była wolność w najczystszej postaci.
To były błędy, których nikt nie wrzucał do Internetu.
To był śmiech do bólu brzucha, wspólne wagary, oranżada w woreczku, i wspomnienia, które robiło się dla siebie – nie dla lajków.
Byliśmy ostatnim pokoleniem, które dorastało bez Internetu w kieszeni.
Ale za to głowa była pełna wyobraźni, a serce pełne przygód.
Dla tych, którzy pamiętają świat przed Wi-Fi:
nie mieliśmy wszystkiego, ale mieliśmy coś, czego już nie da się odzyskać.❤️